W moim domu zwierzęta były niemalże od zawsze i nie wyobrażam sobie żeby kiedykolwiek miało być inaczej. Z moim Mężem zamieszkaliśmy razem rok przed ślubem i już wtedy wniosłam do naszego związku pierwsze zwierzę - moją siedmioletnią szynszylę o imieniu Gacek. Niestety, okazało się, że futrzak jest bardzo chory i po trzech miesiącach intensywnego leczenia musieliśmy się z nim pożegnać... W tym samym czasie na podwórku moich rodziców pojawił się kot. Użyłam całej swojej kobiecej siły perswazji, wysłuchałam wielu "To nie jest dobry pomysł", "Zwierzę kosztuje", "Będzie problem jak zachoruje" aż w końcu padło upragnione "Jak sobie chcesz, ale pamiętaj, że ja mówiłem [...]" i tak oto w naszym mieszkaniu pojawił się Pan Kot, który - swoją drogą - bardzo szybko stał się kotkiem swojego Pana.
Źródło |
Kiedy podjęliśmy decyzję, że zaczniemy starać się o dziecko trzeba było stawić czoło tym, którzy uważali, że będziemy musieli "coś" zrobić z naszymi futrzakami. I często nie była to forma pytania "Co teraz będzie z kotami?", tylko stanowcze "BĘDZIECIE MUSIELI SIĘ ICH POZBYĆ!" i koniec! Nie po to przygarnęłam dwie kocie sieroty żeby teraz wyrzucić je na dwór, albo komuś oddać. Dla mnie zwierzę jest jak członek rodziny. Kropka.
Wszystko przez toksoplazmozę, czyli coś, o czym wszyscy mówią, a niewielu wie, o co tak naprawdę chodzi. Ponieważ w internecie roi się od informacji na ten temat to odsyłam np. TUTAJ. Zanim zaszłam w ciążę sporo czytałam o tej chorobie i o tym, jak się przed nią chronić. Aktualnie jestem w 33 tygodniu ciąży, mam dwa koty i... nie mam toksoplazmozy. Szok? Dwukrotnie robiłam badania pod tym kątem. Oczywiście zachowujemy wszelkie środki ostrożności, np.
- uważam, żeby któryś futrzak mnie nie podrapał (bakterie mogą się znajdować pod pazurkami, którymi kot grzebie w kuwecie),
- myję ręce przed przygotowaniem posiłku i po zabawie z kotami,
- unikam kotów obcych i dzikich (moje są udomowione i wychodzą jedynie na balkon),
- a przede wszystkim - nie sprzątam kociej kuwety.
Staram się zachować 100% ostrożności, żeby bakterie, które znajdują się w kocich odchodach nie przedostały się do mojego organizmu. Przede wszystkim trzeba pamiętać, że nie każdy kot jest nosicielem! Osobiście tego nie zrobiłam, ale wiem, że u weterynarza można wykonać badanie, które pozwoli nam określić, czy nasz zwierzak jest zarażony.
W każdym razie nie wariuję i to samo radzę każdej kociej mamie, która spodziewa się swojego "ludzkiego" dziecka :)
Pewnie że się uda, inaczej być nie może! Ja też słyszałam dużo pytań i sugestii, co zrobimy z kotem :) A toksoplazmozą od domowego, własnego kota raczej nie można się zarazić, prędzej od surowego mięsa i niemytych warzyw i owoców.
OdpowiedzUsuńRacja :) A domowy kot najłatwiej może się zarazić przez podanie mu zakażonego surowego mięsa. Dlatego dobrze je podobno przed podaniem mrozić je przez ok. 24h :) Mięso, nie koty :D
UsuńSzczerze mówiąc, na zajęciach z dobrostanu zwierząt, higieny zwierząt, parazytologii i wielu innych (studiuję zootechnikę) dowiedziałam się, że sama obecność kota w domu czy częsty kontakt z kotami nie świadczy od razu o tym, że jest się NA PEWNO zarażonym toksoplazmozą. I, co ciekawe, dowiedziałam się też, że zarazić można się nie tylko od kota - również pies może roznosić te pasożyty (np. przenosząc cysty na sierści, po kontakcie z kałem zarażonego kota itd.).
OdpowiedzUsuńTak, toskoplazmoza jest niebezpieczna podczas ciąży, ALE - jak się zajdzie w ciąże i dopiero wtedy wychodzi na jaw ewentualne zarażenie - no cóż, już po ptokach i w takim momencie pozbywanie się kotów z domu jest jak musztarda po obiedzie. ;) Serio. W takim momencie pozbycie się kota/kotów już człowieka nie "odzarazi" pasożytem.
Dobrze, że ruszyłaś ten problem, bo w internetach na ten temat można wyczytać więcej bzdur niż prawdy, w dodatku postawa ludzi też nie zachęca do tłumaczenia jak to jest naprawdę zwłaszcza gdy co chwilę sie słyszy "sie nie znasz, ja wiem lepiej, bo w internecie widziałam/-em...".
Btw, nie każdy kot jest zarażony toksoplazmozą - i dobrze, że na to też zwróciłaś uwagę!
Jak ktoś jest niedowiarkiem - zachęcam do poczytania książek z zakresu parazytologii weterynaryjnej.
A Ciebie serdecznie pozdrawiam i życzę wesołych, mruczastych Mikołajek spędzonych w kocim gronie oraz kolejnych takich artykułów. :)
Otóż to, nie tylko kot może być nosicielem! Cały pic polega na tym, że, jeżeli dobrze doczytałam, wyłącznie w jelitach/kale kota dochodzi do namnażania się bakterii i stąd to całe demonizowanie biednego zwierzaka :) I faktycznie toksoplazmoza jest groźna dla dziecka wyłącznie wtedy, jeśli zarazimy się nią w czasie ciąży. Warto wiedzieć, że wiele kobiet zaraziło się nią już wcześniej i po prostu nie zdawały sobie z tego sprawy. Ja w każdym razie byłam w szoku, że jej nie złapałam za dzieciaka, bo namiętnie tarmosiłam wszystkie podwórkowe i śmietnikowe znajdy :)
UsuńCieszę się, że zajrzałaś :)
Pozdrawiam!
Ta toksoplazmoza to jest trochę panika na wyrost i dobrze, że nie brałaś sobie tego do serca, ale wiadomo uważać trzeba.
OdpowiedzUsuńJa również traktuję zwierzę jak członka rodziny i nie wyobrażam sobie sytuacji w której bym wyrzucała mojego psa z domu!
Pozdrawiam :)
Pewnie, że trzeba uważać :)
UsuńMam nadzieję, że Młody będzie równie zwierzolubny co ja :)
W czasie mojej pierwszej ciąży mieszkałam u mojej babci, która miała kota. Wielki rudzielec właził wszędzie, nie omijał też mojego pokoju, co wywoływało u mnie fobie dotyczące właśnie toksoplazmozy. Gnębiłam babcię, że go nie pilnuje, goniłam biednego kociaka, ale przede wszystkim wykańczałam sama siebie tymi nerwami! To było zupełnie bez sensu, a wszystko przez to, że ktoś naopowiadał mi głupot i przez brak dostatecznej wiedzy na ten temat. Teraz mamy kota i nie wyobrażam sobie, żeby się go pozbyć z jakiegokolwiek powodu. A mojej córce w przyszłości doradzę zbadanie się i przestrzeganie pewnych zasad, ale na pewno nie będę straszyć. A Ty przytulaj swoje kociaki i słuchaj jak mruczą, bo to wprawia w dobry nastrój, bardzo ważny dla Ciebie i dziecka:) Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńAj, to się najadłaś stresu! Szkoda, że kiedyś tak mało się mówiło o tej chorobie.
UsuńMoja mama się śmieje, że jak się Młody urodzi to będzie już przyzwyczajony do mruczenia ;) Nasze futrzaki są strasznie przytulaśne i Pan Kot bardzo cierpi, że nie pozwalam mu włazić sobie na brzuch (bądź co bądź to 5kg) i musi zadowolić się kolanami :)
Też od zawsze jestem wychowywana ze zwierzakami, będąc w ciąży też ich nie unikałam i teraz jako mama też nie panikuję, jak pies mojej mamy zbliży się do maleństwa. Nie ma co przesadzać ;) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBardzo przyjemnie czyta się takie opinie osób podchodzących zdrowo do tematu :)
UsuńOj tak, szykuję też post o zazdrosnych psach i kotach zagryzających niemowlęta w łóżeczku :)) Będzie się działo!
Też mam kocura,i na początku miałam obawy,ale poczytałam i okazało się że wcale nie taki diabeł straszny jak go malują.Fajny ten twój pupilek,pozdrawiam)*
OdpowiedzUsuńGrunt to dowiedzieć się co i jak :)
Usuń